O pożytkach z dokładnego czytania, czyli kilka słów o sprawie SAS Institute v. World Programming
Można powiedzieć, że rychło wczas, ale doczytałem opinię rzecznika generalnego Yves’a Bota w sprawie C-406/10 SAS Institute przeciwko World Programming. Opinia z 2011 r., więc żadna nowość, ale trafiłem tam na jeden wątek, który mnie zaintrygował. Mianowicie rzecznik zamieścił całkiem obszerny wywód co do dopuszczalności dekompilacji cudzego programu w celu poznania formatu pliku, w jakim ten program zapisuje dane. I stwierdził, że jest niedopuszczalna. Ponieważ zawsze uważałem inaczej, wręcz podawałem to jako sztandarowy przykład, kiedy dobranie się do cudzego programu jest dozwolone, zacząłem grzebać.
Sprawa, jak większość problemów dotyczących granic prawnoautorskiej ochrony programów komputerowych, jest grząska, zawikłana i łączy hardkor prawny z technicznym. Sprowadza się jednak do bardzo prostego problemu praktycznego. Czy mogę napisać program, który będzie odczytywał lub zapisywał własnościowy format plików cudzego programu, czy też jak to zrobię, to naruszę prawo. Zaznaczam, że chodzi o prawo autorskie, bo niektóre formaty plików mogą być w pewnym zakresie chronione patentami (vide .gif czy .mp3).
Co napisał rzecznik
W sprawie chodziło m.in. o format plików systemu SAS i ocenę na gruncie dyrektywy komputerowej. Rzecznik uznał format plików za rodzaj interfejsu, bo w dyrektywie jest mowa o interfejsach. OK, wiadomo że dla prawników nie ma nic dziwnego w stwierdzeniu, że w rozumieniu ustawy rak jest rybą, a tu chodzi o coś, co w sumie służy m.in. do wymiany danych. W opinii rzecznika czytamy dalej (pkt 82 i 83):
Uważam, podobnie jak SAS Institute, że format plików danych SAS stanowi integralną część jej programu komputerowego. […] Ponieważ interfejs – a w niniejszym przypadku elementy, które tworzą, zapisują i odczytują format plików danych SAS – jest częścią programu komputerowego, wyraża go kod źródłowy w tym programie. W konsekwencji, jeżeli wyrażenie interfejsu stanowi znaczną część wyrażenia programu komputerowego […], może być ono chronione prawem autorskim.
W świetle powyższego powstaje zatem pytanie, czy na mocy art. 6 wspomnianej dyrektywy WPL miała prawo przeprowadzić czynność dekompilacji, aby zapewnić interoperacyjność między systemem SAS a swoim systemem WPL.
Zasadniczy problem z tym fragmentem jest następujący: rzecznik nie czyni rozróżnienia pomiędzy kodem programu, odpowiedzialnym za zapisywanie plików w określonym formacie, a strukturą zapisu danych w plikach tego formatu. Czyli uważa, że jeżeli dane są „układane” w pliku w określony sposób, to oznacza, że musi je generować określony kod. Jeżeli jest kod jest taki sam, to najwyraźniej został skopiowany. Z punktu widzenia prawa autorskiego to są jednak zupełnie różne rzeczy. Co więcej – jeżeli rzeczywiście zapis plików w określonym formacie wymaga ściśle określonej implementacji, to jest to solidny argument przeciw ochronie tej właśnie implementacji.
Czyli: 1) rzecznik pomylił format pliku (sposób, w jaki program zapisuje dane w pliku) z implementacją formatu, czyli kawałkiem kodu programu odpowiedzialnego za odczyt i/lub zapis danych w tym właśnie formacie. 2) uznał, że skoro implementacja formatu jest chroniona, to format pliku również jest chroniony. W sumie prosty błąd logiczny. Tylko skąd się rzecznikowi wzięła dekompilacja, skoro w opisie stanu faktycznego sprawy stoi jak byk, że na żadną dekompilację czegokolwiek przez WPL nie ma dowodów?
Na tropie źródeł…
Wytłumaczenie przynosi orzeczenie wstępne EWHC, którym sąd ten skierował pytania prejudycjalne do Trybunału Sprawiedliwości. Otóż jak wynika z uzasadnienia w postępowaniu przed EWHC pojawiła się opinia eksperta – prof. Ivey’a. Opinia była korzystna dla SAS. Została jednak dość cierpko oceniona przez orzekającego w sprawie sędziego Arnolda, który wskazał:
Chociaż nie jestem przekonany, że profesor Ivey był stronniczy lub działał jako rzecznik SAS Institute, uważam, że niektóre z jego dowodów nie były tak ostrożne, jak powinny być, nawet biorąc pod uwagę presję czasu, pod jaką się znajdował. Najbardziej niepokoiły mnie jego dowody związane z tym, co opisał w paragrafie 237 swojego raportu jako „dekompilację (reverse engineering) zastrzeżonych plików SAS”. Myślę, że profesor Ivey nie powinien był używać wyrażenia „dekompilacja” w tym kontekście, […] i powinien był docenić fakt, że to na nim spoczywało zadanie dokładnego wyjaśnienia, co miał na myśli mówiąc „reverse engineering” w tym kontekście. Ponadto uważam, że profesor Ivey nie powinien był stwierdzić, jak to uczynił w paragrafie 250 swojego raportu:
„Formaty plików SAS muszą być uszczegółowione w kodzie źródłowym SAS, aby system SAS mógł generować pliki w tych formatach. Cały sens odwrotnej inżynierii podjętej przez WPL polega na odtworzeniu działania kodu źródłowego SAS w WPS”.
Dowody te mogły poważnie wprowadzić w błąd nietechnicznego sędziego. W rzeczywistości nie ma dowodów na to, że kod źródłowy SAS „uszczegóławia” odpowiednie formaty plików danych SAS, w przeciwieństwie do odczytu i zapisu plików w tych formatach. Profesor Ivey nie tylko nie umieścił odpowiedniego kodu źródłowego SAS w swoim raporcie, ale nawet go nie sprawdził.
I już wiemy, skąd się rzecznikowi generalnemu wziął jego wywód. Idąc krok po kroku: 1) ekspert (nieprawnik) napisał coś, co mu się wydawało, nie sprawdziwszy dokładnie, 2) posłużył się terminami, których prawnego znaczenia nie do końca rozumiał, 3) wyraził się niejednoznacznie (reverse engineering pliku to nie dekompilacja w znaczeniu prawnym), 4) rzecznik generalny (prawnik) najwyraźniej nie przeczytał dokładnie wszystkich dokumentów (w tym bardzo technicznego i długiego orzeczenia wstępnego EWHC), 5) posłużył się terminami, których znaczenia nie do końca rozumiał (ale nie rozumiał innych terminów, niż prof. Ivey), 6) wyszło jak wyszło.
Jaki był rezultat?
Dalej poszło już z górki. Trybunał Sprawiedliwości UE orzekł po swojemu (też niezbyt mądrze, ale to inna historia), a EWHC po swojemu (bo mu TS UE zostawił na to miejsce). I wszystko skończyło się dobrze, bo wszyscy łaskawie zignorowali niezbyt roztropną w tym zakresie opinię rzecznika.
Wszyscy nie mamy czasu. Wszyscy czytamy po łebkach. Jak widać nie jest od tej przywary wolny również rzecznik generalny. A Anglikom możemy pozazdrościć sędziów. To orzeczenie wstępne to kawał dobrej roboty. Podobnie jak ostateczne rozstrzygnięcie w tej sprawie.