PAP pozywa Agorę. Problem z prasą i dozwolonym użytkiem
1 czerwca pojawiła się informacja, że PAP pozywa Agorę. W cytowanym przez wirtualnemedia.pl komunikacie PAP czytamy, że „w związku z zakończeniem z dniem 30 kwietnia obowiązywania umowy pomiędzy PAP a Agora SA, media spółki Agora (m.in. Gazeta Wyborcza, gazeta.pl, wyborcza.pl, sport.pl i tokfm.pl) utraciły prawo do korzystania z serwisów Polskiej Agencji Prasowej. Pomimo tego serwisy internetowe Agory nadal wykorzystują treści pochodzące z serwisów PAP. Agora nie zaprzestała bezumownego korzystania z treści PAP także po wystosowaniu przez PAP przedsądowego wezwania w tej sprawie. W związku z zaistniałą sytuacją Zarząd PAP podjął decyzję o pozwaniu spółki Agora SA za bezprawne wykorzystywanie treści PAP”.
Na jakiej podstawie PAP pozywa Agorę?
Na razie nie wiemy. Z podlinkowanego artykułu wynika, że Agora jeszcze pozwu nie dostała, więc nie może się do niego ustosunkować. Problem jest jednak szerszy i dotyczy całej branży. Ładnych kilka lat temu wypowiadałem się na ten temat na łamach Rzeczpospolitej. Tekst był reakcją, na skargi wydawców, że dużą część zawartości informacyjnej portali (ale też bardziej tradycyjnych czasopism) stanowią teksty spisywane nie tylko z materiałów agencji informacyjnych, ale również konkurencyjnych mediów. Oszczędzając na samodzielnym przygotowaniu informacji mogą publikować gorące newsy tak samo szybko, jak ci, którzy tworzą je sami. Czy oznacza to, że w podobnych sprawach dochodzi do naruszenia prawa autorskiego?
Wbrew pozorom wydawca chcący oprzeć swoje roszczenia na prawie autorskim nie ma łatwego zadania. Punktów obrony takiej praktyki na gruncie naszej ustawy jest bowiem sporo.
Krok 1: czy to jest utwór?
Po pierwsze nie wiadomo, czy notka, z której korzystamy w ogóle jest chroniona prawem autorskim. Uwzględniając liberalne podejście do przesłanek ochrony prawnoautorskiej raczej nie byłoby trudno wykazać, że nawet relatywnie krótki tekst może odznaczać się twórczością1. Ale zgodnie z art. 4 ust. 4 obowiązującej ustawy o prawie autorskim i prawach pokrewnych poza zakresem ochrony pozostają „proste informacje prasowe”. Informacje takie w ogóle nie podlegają ochronie prawnoautorskiej i ustawy się do niech nie stosuje.
Jakie informacje prasowe mogą być uznane za „proste”? Chodzi tu o krótkie, z reguły kilkuzdaniowe, notatki w których poziom twórczości jest bliski minimum. Będą to m. in.: kroniki towarzyskie, krótkie horoskopy kroniki wypadków, notowania giełdowe i walutowe, komunikaty i prognozy pogody, proste ogłoszenia i wiadomości, sondażowe wypowiedzi czytelników, słuchaczy lub widzów.
Krok 2: czy to było kopiuj-wklej?
Nawet jeżeli stwierdzimy, że przejęty tekst jako taki podlega ochronie prawnoautorskiej dochodzimy do drugiego pytania. Czy cudzy tekst został przejęty dosłownie i w całości, czy nie? Taka sytuacja zdarza się rzadko, ale nawet wówczas nie oznacza automatycznie naruszenia. Możliwe podstawy do obrony takiej praktyki to przede wszystkim art. 25 ust. 1 pkt 1 lit. a i b. Przepis ten zezwala na rozpowszechnianie w prasie, radiu i telewizji (a odpowiednio stosuje się go do internetowych form komunikacji): a) sprawozdań o aktualnych wydarzeniach i b) artykułów na aktualne tematy polityczne, gospodarcze lub religijne. Przedruk jest dozwolony, jeżeli nie doszło do skutecznego zastrzeżenia przedruku. Za przedruk należy się też wynagrodzenie, niemniej jego wcześniejsze uiszczenie nie jest w mojej ocenie warunkiem legalności przedruku. Przedruk „sprawozdania o aktualnych wydarzeniach” możliwy jest bez zapłaty wynagrodzenia.
Krok 3: czy to była inna forma dozwolonego użytku publicznego?
Jeżeli nie zrobiliśmy kopiuj-wklej, względnie przejęliśmy dosłownie tylko fragmenty cudzego tekstu, również mamy jeszcze spore pole do dyskusji. Możliwe podstawy do uzasadnienia naszych działań to:
- art. 25 ust. 1 pkt 2 pr.aut. zezwalający na rozpowszechnianie we wskazanych wyżej mediach krótkich wyciągów ze sprawozdań lub artykułów, o których mowa w art. 25 ust. 1 pkt 1 lit. a i b.
- art. 25 ust. 1 pkt 3, który zezwala na rozpowszechnianie „przeglądów publikacji i utworów rozpowszechnionych”;
- art. 25 ust. 1 pkt 5, który z kolei dopuszcza rozpowszechnianie „krótkich streszczeń utworów rozpowszechnionych”;
- art. 29, czyli dozwolony cytat.
We wszystkich tych przypadkach brak jest obowiązku zapłaty wynagrodzenia.
Co z tego wynika dla PAP?
Jeżeli zamierza oprzeć swoje roszczenia na prawie autorskim, nie będzie miała łatwo. Sąd powinien przeanalizować jakie informacje z serwisu PAP zostały przejęte i każdy z tych przypadków ocenić indywidualnie. Jest duże prawdopodobieństwo, że jak nie stwierdzi bezzasadności roszczeń w kroku 1, to „zadziała” krok 2 lub 3. Słowem – powód będzie miał „pod górkę”
Czy to jest zgodne z prawem europejskim?
Trudno uniknąć pytania, czy tak szerokie licencje dla środków masowego przekazu – w dodatku nieodpłatne – rzeczywiście powinny funkcjonować w naszym prawie, skoro są wyraźnie nadużywane i przynoszą straty wydawcom prasy inwestującym środki w tworzenie własnych tekstów.
Porównując polską ustawę z prawem europejskim można twierdzić, że zakres przywilejów środków masowego przekazu jest w naszej ustawie zbyt szeroko ujęty. Zgodność z dyrektywą 2001/29/WE o prawie autorskim w społeczeństwie informacyjnym można kwestionować w przypadku art. 25 ust. 1 pkt 1 lit. a (streszczenia), art. 25 ust. 1 pkt 3 (przeglądy publikacji), art. 25 ust. 1 pkt 5 (krótkie streszczenia). Dyrektywa pozwala wprawdzie na pozostawienie niewymienionych w prawie wspólnotowym ograniczeń prawa autorskiego, muszą być jednak spełnione dwa warunki. Po pierwsze ograniczenia te powinny istnieć w przepisach krajowych przed wejściem w życie dyrektywy, po drugie powinny dotyczyć wyłącznie „przypadków o mniejszym znaczeniu”. W sytuacji, w której wspomniane regulacje mają wyraźny i negatywny wpływ na całą branżę, trudno mówić o „przypadku o mniejszym znaczeniu”.
Czy należy zmieniać prawo?
Jakkolwiek brzmi to bardzo górnie, to w przypadku prawa autorskiego ważne jest zachowanie równowagi pomiędzy interesami twórców, wydawców i odbiorców. Nadmierne ograniczenie licencji ustawowych dla prasy utrudni wymianę informacji i podniesie ryzyko prawne prowadzenia działalności wydawniczej. Z drugiej strony obowiązujące przepisy wymagają przeglądu i dostosowania ich do obecnych warunków ekonomicznych i nowych technologii, tak aby zapobiegać praktykom, które w zasadzie należy nazwać pasożytnictwem.
Wiele też zależy od sądów. W istocie podstawą dla przeciwdziałania wielu opisanym tu praktykom mogłaby być ustawa o zwalczaniu nieuczciwej konkurencji, na gruncie której patologiczne przypadki korzystania z cudzych tekstów można kwalifikować (choć to niełatwe!) jako nienazwany czyn nieuczciwej konkurencji w postaci pasożytnictwa. Być może w niektórych przypadkach można też sięgnąć po ustawę o ochronie baz danych. Czy tak było w sprawie, która stała się inspiracją do tego wpisu? Nie znając podstaw faktycznych i prawnych roszczeń PAP, nie sposób tego oceniać. Dalsze losy pozwu PAP przeciw Agorze warto jednak obserwować.
fot. Pixabay/maxman
- A jednak okazuje się, że zdarzają się sądy, które mają wątpliwości i nawet pytają o to biegłych. Więcej szczegółów pod tym linkiem. Jak to powinno wyglądać, można poczytać w wyroku TS UE w sprawie C-5/08 Infopaq, gdzie wskazano, że twórcze może być potencjalne 11 słów artykułu, a co dopiero cały tekst. ↩